Szukaj Pokaż menu

Prawdziwy miś Yogi

96 253  
1122   32  
Proszę państwa oto miś, miś ma na imię Santra, mieszka w fińskim Ahtari Zoo i prowadzi zdrowy tryb życia codziennie, przez ponad 15 minut, robiąc coś takiego:

Kliknij i zobacz więcej!

Gdyby fikcyjne postaci pisały książki i poradniki XII

31 332  
81   2  
Kliknij i zobacz więcej!Kolejny rzut poradników. Dziś także i postaci fikcyjne, i rzeczywiste. Zapraszam do lektury.

"Z metamorfozą na ty" Księżniczka Fiona

"Mydło, napalm i inne materiały wybuchowe domowej roboty" - Tyler Durden (podziemny krąg/fight club)

"Instalacje Odgromowe" - Hardkor.

"5 sposobów na bezsenność" - Śpiąca Królewna

"Makijaż w 10 minut" - Joker

"Kostium na każdą okazję" - Spider-man

"Miotłą przez pustynie - Przewodnik" - Baba Jaga

Co łączy jogurt z insektem, czyli ballada o smutnej mszycy

73 941  
629   53  

 

 

Ten oto niepozorny robaczek to dorosła forma mszycy Dactylopius Coccus. Z pozoru niczym się on nie różni od tysięcy innych, mniej lub bardziej irytujących, insektów. Pewnie nikt nie zwróciłby na niego specjalnej uwagi gdyby nie Majowie.

Nie znamy dokładnej historii pierwszego kontaktu człowieka z tymże pociesznym stworzeniem, aczkolwiek za całkiem prawdopodobną możemy przyjąć wersję, że pewien Indianin, przechadzający się koło naturalnej plantacji kaktusów, nieopatrznie tę małą pokrakę zgniótł. Wtedy to okazało się, że bebechy insekta są paskudnie czerwone i plamy pozostawionej na indiańskim poncho nie spierze nawet najlepsza z majowych żon...

I tak też biedny owad zaczął być wykorzystywany jako naturalny barwnik. Insekty były zbierane, wrzucane do wrzątku, a następnie suszone na słońcu i miażdżone na proszek. Dzięki temu „wynalazkowi” branża odzieżowa ówczesnych mieszkańców Środkowej i Południowej Ameryki nabrała znacznych rumieńców.

Stulecia mijały. Technika barwienia materiałów znacznie się rozwinęła, a plantacje kaktusów, na których żerowały nieświadome zagrożenia insekty, mnożyły się na potęgę.


Podobno w XV wieku wielki aztecki władca Montezuma II zażądał od każdego z podbitych przez siebie miast uiszczania rocznego trybutu w postaci dwóch tysięcy barwionych płatów bawełny i czterdziestu worków pełnych ususzonego, sproszkowanego robactwa.

Wkrótce po podboju ziem Ameryki Środkowej, hiszpańska gorączka złota nieco opadła i dzielni konkwistadorzy odkryli dobrodziejstwa płynące z hodowli czerwonego robaka. Naturalny barwnik stał się drugim po srebrze najważniejszym towarem eksportowym. Worki wypchane żuczym truchłem trafiały nawet do Indii. W pewnym momencie wartość czerwonego proszku porównywalna była z rynkową ceną najczystszego złota.

W barwione meksykańskim owadem szaty ubierali się watykańscy dostojnicy, duży popyt na barwnik istniał też w brytyjskiej armii – farbowano nim kurtki żołdaków. Aby zminimalizować koszty transportu, insekty trafiły na plantacje znajdujące się na Wyspach Kanaryjskich.

W XIX wieku popyt na meksykańskiego owada znacznie zmalał – jego miejsce zastąpiły barwniki syntetyczne, które były zdecydowanie tańsze w produkcji i wymagały znacznie mniejszej fizycznej pracy niż prowadzenie naturalnej hodowli. W pewnym momencie nieszczęsny robak skazany został na ewidentne bezrobocie – z rzadka udawało mu się trafić do gara z wrzątkiem, gdzie wśród innych sobie podobnych insektów pracował nad czerwonym barwnikiem dla jakiegoś „tradycyjnego” snoba.

W ciągu ostatnich lat usługi czerwonolicego żuczka wróciły do łask. Tym razem łaskawa okazała się branża gastronomiczna.

Nie, wbrew temu co może się wydawać, robak wcale nie trafił do azjatyckich miseczek, gdzie mógłby stać się zagryzką do żywej ośmiornicy, śniętego konika polnego, trującej ryby Fugu i galaretowatej stopy żwawej dotychczas meduzy (o których to smakołykach przeczytacie więcej tutaj). 

Z racji na zagrożenie płynące z konsumowania syntetycznych składników dodawanych do jedzenia, podniosły się głosy piętnujące firmy spożywcze, które stosują rakotwórcze barwniki. Wówczas, zgodnie z zapotrzebowaniem na „naturalną żywność”, producenci jadła wszelakiego przyznali rację niezadowolonym klientom i zwrócili się o pomoc do meksykańskiego insekta. Aby uzyskać jeden kilogram czerwonego proszku trzeba zatrudnić 155 000 takich owadów.

Jednocześnie konkurencyjnym barwnikiem mógł pochwalić się pewien pająk, którego odwłok również spełniał się w swojej koloryzującej roli.

W międzyczasie okazało się, że kolor uzyskanego barwnika zależy od sposobu w jaki uśmierci się owada, a konkretnie – wysokości temperatury, którą insekta się potraktuje. 

Tak więc pamiętaj o meksykańskim, sproszkowanym robaku, który ukrywając się pod pseudonimem koszenila lub barwnik E-120 spowoduje, że udko kurczaka nabierze zdrowych kolorów, sok tryskać będzie uroczą czerwienią, a opakowanie jogurtu truskawkowego łaskotać będzie Twe oko szczerymi (i prawdziwymi przecież;)) zapewnieniami o „naturalnych barwnikach”.

629
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Gdyby fikcyjne postaci pisały książki i poradniki XII
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 12 lifehacków tak idiotycznych, że niemal genialnych
Przejdź do artykułu 10 najbardziej jadowitych zwierząt
Przejdź do artykułu Największe obciachy ostatnich dni - Ta 21-latka robi po pijaku okropne rzeczy
Przejdź do artykułu Adoptowana wiewiórka
Przejdź do artykułu Jak wygląda korzystanie z telefonu z Androidem - studium przypadku
Przejdź do artykułu Kocie torty
Przejdź do artykułu W Australii wszystko chce cię zabić. I nie są to tylko zwierzęta
Przejdź do artykułu Alfabet gracza
Przejdź do artykułu Internetowe emocje na pyszczkach żółwi

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą