Szukaj Pokaż menu

Demotywatory CXIV - historia jednego prezentu komunijnego

154 884  
515   105  
Dzisiaj nie będzie szczęśliwie nic o polityce, za to odkryjemy dla was przyczynę globalnego ocieplenia oraz opowiemy parę historii, m.in. o honorowych rycerzach ortalionu.

#1.

Kliknij i zobacz więcej!

Trudno uwierzyć w to, na co pozwolono dzieciom

67 431  
141   18  
Bycie rodzicem to najtrudniejsza praca na świecie i większość rodziców stara się jak może, żeby podejmowane przez nich decyzje były dobre dla dziecka. Jednak czasami beztroscy dorośli pozwalają swojemu potomstwu na rzeczy, które są bardzo kontrowersyjne jak picie alkoholu, strzelanie z Uzi czy zawarcie związku małżeńskiego.

#1. Przeprowadzenie operacji

Piekielne autentyki XLIV

57 965  
235   16  
Siedzę sobie wczoraj w kolejce u dentysty, przede mną kilka osób, w tym pan pod pięćdziesiątkę i dziewięcioletni chłopiec z babcią.

Czytam książkę, pan zaczyna śmieszkować, zagaduje chłopca, pyta, ile ten ma lat, czy się dentysty boi, do której klasy chodzi - takie tematy.

Chłopiec wyraźnie się boi dentysty, ale panu potakuje, dzielny mały, zerka na babcię, babcia się uśmiecha, odpowiada.

Dopóki pan nie zaczął mówić, jak to on był dzieckiem i spadł z drzewa, ząb cały poszedł, panii, ile krwi było! Jak z prosiaka! Matka go zabrała do dentysty, bo aż dziąsło poharatane miał, o tutaj, to mu takim dłuuugim dłutem ten zębol grzebał, a znieczulenia nie było, bolało jak jasna anielka, taki ból, panii! A jeszcze wrócił do domu, to mu ojciec dupę sprał, że po drzewach łazi, takie to czasy były! A teraz zębów nie ma, sztuczne wszystko prawie, jak mi kiedyś drutowali popsutego to myślałem, że na zawał zejdę, ja, dorosły chłop, a zemdlałem prawie jak mi wbili się w środek zęba, tak krwią plułem, człowiek się mało nie zesrał z tego bólu...
Babcia się zaśmiewa, mnie się niedobrze od słuchania robi, a dzieciak zielony na twarzy, potem biały, już nosem pociąga.

Pan kontynuuje (a panii, jak mnie kiedyś robił jeden, to tak mi tą maszynką do borowania po dziąśle przejechał...), babcia na wnuka uwagi nie zwraca, jakaś babka z kolejki, prosi, by pan ciszej mówił.

Wtedy otwierają się drzwi, kolej chłopca - babcia energicznie wstała, a dzieciak... hyc o podłogę. Zemdlał. Chyba ze strachu.

by zegarka

* * * * *


Pierwsza z wielu historyjek z produkcją filmową i serialową w tle.

Pewnego dnia do jednej z podwarszawskich miejscowości, przyjechała dwójka przedstawicieli pionu produkcyjnych jednego z większych polskich seriali. We wspomnianej miejscowości znajdowało się domostwo, od lat regularnie wynajmowane jako obiekt zdjęciowy na potrzeby ww. serialu. Państwo zostali podjęci, kawka, herbatka, umowa na nowy okres do podpisania. I wtedy to pani właścicielka rzecze:

- Tylko miałabym prośbę, żeby od najbliższego dnia zdjęciowego przyjeżdżał z wami kibelek samojezdny.
- Dlaczego? Do tej pory przecież nie było żadnych problemów, korzystaliśmy u pani w domu.
- Powiem wprost: ostatnio ktoś załatwił się na trawniku za domem.

Tutaj państwo z produkcji zaliczyli już porządnego zonka, ale zaczęli tłumaczyć, że teren nieogrodzony, że jakiś psiak mógł przybiec z każdej strony i w każdym momencie.

- Tylko wiedzą państwo... Ten ktoś przyszedł, nasrał, podtarł się i przykrył planem pracy*.

Samojezdne WC pojawiło się na najbliższym dniu zdjęciowym, winny po dziś dzień pozostaje nieuchwytny.


* plan pracy - rozpiska z danymi teleadresowymi ekipy, obiektów zdjęciowych i listą scen do realizacji danego dnia.

by matt44

* * * * *


Pracuję w jednej z sieci komórkowych.

W dniu dzisiejszym przychodzi (P)ani. Wchodzi i ani "dzień dobry" ani "pocałuj mnie w dupę", na moje powitanie reakcji również niet. no ok.

Kładzie mi na biurko 50 zł. I stoi.

(J) - W czym mogę pomóc?
(P) - No doładowanie!
(J) - Za jaką kwotę?
(P) - A ile położyłam?
(J) - 50 zł?
(P) - No to niby za ile!
(J) - Równie dobrze mogła pani chcieć doładowanie za 5 zł i oczekiwać 45 zł reszty, skąd mam wiedzieć?
(P) - Wiesz co, to ja dziękuję za tę kartę przy takiej obsłudze!

Wyszła.

by ona26

* * * * *


W firmie robimy zabezpieczenia pożarowe, montujemy rury, zraszacze, paćkamy to wszystko w odpowiednie kolory, a potem jedziemy na drugi koniec Polski robić inne zlecenie.

Naszym krążownikiem szos jest stary, pożółkły kamper i przyczepka, ogólnie duże bydlę, bo musi pomieścić trzy osoby i sprzęt, a do tego jest antena od internetu na dachu. Standard lepszy niż w hotelu, ale palić nie wolno.

Jak każdy wie, takie duże maszyny mają całkiem potężny silnik, nie jest problemem rozpędzić kampera do prędkości 150 na godzinę i dosyć łatwo jest ją utrzymać z jego masą.

Trasa z Warszawy do Sanoka, godziny dosyć popołudniowe, wręcz nocne, wyprzedzamy Toyotę Avensis, ogólnie nikt nie zwrócił na nią uwagi. Kierowca toyoty najwidoczniej nie mógł znieść ujmy na honorze i przy 110 zostać wyprzedzonym przez kampera na autostradzie, więc dał ile fabryka dała i wyprzedził nas, a potem zaczął chamować* przed naszym nosem (*zachowaniem jak i hamulcami).

Andrzej za kierownicą jest tolerancyjny chłop, ale mięso poleciało.

- Kamera włączona? - Ano.

Sytuacja powtarzała się kilka razy ile razy go wyprzedziliśmy, próbował nas zmusić do uderzenia go, i w końcu koleś ewidentnie zdenerwował Andrzeja tym, że próbował wymusić kolizję. Andrzej to chłop z anielską cierpliwością, ale krótką.

Przy następnym wyprzedzaniu Pana od Toyoty, Andrzej wiedząc co się święci, dodał zwyczajnie gazu i z uśmiechem maniaka pokazał zęby.

Kamper ma dwa zderzaki, jeden plastikowy zewnętrzny i drugi grubości szyny kolejowej, który jest częścią podwozia, schowany pod tym plastikowym, nikt nie wie kto go tam dospawał, ale jest i sprawdził się świetnie.

Toyota skończyła w większości bez bagażnika i w barierkach, przód i tył dosyć skasowane, pan kierowca nie był zbyt zadowolony i ochoczo zgodził się na wezwanie policji, gdy tylko odmówiliśmy zapłacenia mu łapówki oraz spisania, że to nasza wina, i zgodzimy się pokryć wszystkie koszty.

Przyjechała najpierw laweta (no bardzo zabawne), piętnaście minut później patrol policji.

Cóż, pan Toyka był bardzo wyszczekany, do czasu aż Andrzej przyniósł laptopa i panom policjantom zaprezentował całe 15 minut wymuszania z premedytacją, raz za razem.

Pan Toyka stracił prawo jazdy, bo okazało się, że ma 8 punktów i z podobnych zachowań jest drogówce znany.

Andrzej pakując plastikowy zderzak do kampera, mruknął tylko "warto było".

by n527

* * * * *


Kolejka w aptece, do okienka podchodzi pani w średnim wieku, wymienia leki, które chce zakupić, a na koniec:
- I coś na przeziębienie.
- Dla dorosłego, czy dla dziecka?
- Dla dziecka.
- A ile dziecko ma lat?
- 20.

by digi51

* * * * *


Prowadzę zakład zegarmistrzowski. Ludzie zostawiają u mnie zegarki do naprawy, wypisuję im potwierdzenie, sobie zostawiam kopię. Kopia ląduje do worka strunowego wraz z zegarkiem. Posiadam spory koszyczek zegarków, które nie zostały odebrane przez klientów. Gdy taki zegarek leży więcej niż jakieś 6 miesięcy, to wkładam go do koszyczka znajdującego się w moim domu. Obecnie znajduje się w nim /- 500 zegarków. Cóż, ludzie nie odbierają.
Sytuacja miała miejsce w 2012. Przyszedł do mnie klient:

K: Zegarek!
J: Dzień dobry, jaki?
K: Taki srebrny okrągły (90% zegarków tak wygląda). Ten co oddawałem.
J: Ale jaki?
K: To pan nie wie?
J: Nie przypominam sobie. Nie pamiętam każdego klienta.
K: To może pan powinien. (Całym swoim wyglądem przypominał władcę i ruszał się tak, jakby robił łaskę swojemu niewolnikowi). Tutaj mam potwierdzenie, jak masz taką słabą pamięć.

Tutaj zaznaczam. Nienawidzę jak ktoś przechodzi do per ′Ty′, jedyny wyjątek stanowi sytuacja, w których klient jest "luzacko" nastawiony i żartuje do mnie.

J: Widzę, że numer zlecenia to 123/03/09.
K: A co to znaczy, ja nie wiem, co mnie to obchodzi!
J: Zegarek był zostawiany w marcu 2009 roku.
K. No i co, pewnie jeszcze nie zdążyłeś?
J: Zdążyłem, zegarek jest naprawiony, będzie na jutro.
KL: (SZAŁ!) No chyba sobie urwał żartujesz, tyle czekania i jeszcze urwał chcesz żebym czekał, co z moim zegarkiem, urwał złodzieju dawaj!

Punkt drugi - nazwanie mnie złodziejem, wychodzę z siebie, po prostu puszczają mi nerwy. Staram się jednak trzymać fason.

J: Wie pan co, części kosztują, ja do pana dzwoniłem pewnie nie raz po naprawie, to ja byłem dotąd stratny, więc proszę mnie złodziejem nie nazywać! (Zawsze, ZAWSZE przed zarchiwizowaniem zegarka w domu, dzwonię przynajmniej 5-6 razy).
K: Dotąd, URWAŁ TYLE CZASU i jeszcze pieniędzy chcesz?

Nie wiem dlaczego i nie wiem jak, zachowałem się poniżej poziomu, ale nerwy mi puściły. Wyrwałem gościowi kartkę z rąk, przetargałem i wrzuciłem do kosza.

J: Jak dla mnie, jak urwami mamy rozmawiać, to żadnego zegarka nie było, do widzenia.

Nie potrafię nawet opisać w jaki szał wpadł klient. Wystarczy może, że napiszę iż stwierdził, że od razu idzie do prokuratury.

Wieczorem w domu robię przegląd koszyczka i z zapamiętanego numeru zlecenia wyszukuję zegarek. I sobie przypomniałem. Kwarcowy Atlantic, wymiana mechanizmu tzw ETA, koszt na 3 lata wstecz jakieś 200 zł, do zapłaty 220. Pamiętam jak przeklinałem w duchu owego klienta, jak mi krzyczał do słuchawki, żebym go nie dręczył telefonami. Pamiętam jak w duchu sam siebie przeklinałem dlaczego nie wziąłem zaliczki.
Jest na zleceniu numer telefonu, w przypływie wyrzutów sumienia dzwonię z nadzieją, że jest aktualny. Był.

J: Dzień dobry ja w sprawie zegarka.
K: Dzień dobry, to będzie na jutro? Ile pieniążków przygotować?
J: 220 zł...
K: O to dobrze, będę jutro, proszę nie zapomnieć, do zobaczenia.
J: Do zobaczenia.

Na następny dzień przyniósł 300 zł, powiedział, że reszty nie trzeba, postawił na ladzie whisky i przeprosił za swoje wczorajsze zachowanie. Stwierdził, że kontrahent go wystawił i miał bardzo zły humor. Co mi tam, lubię whisky :)

by Bronzar

* * * * *


Jestem osobą niewierzącą, ale w tamtym okresie podlegałem jeszcze władzy rodzicielskiej wierzącej matki. Słowem, postawiono mnie przed wyborem "bierzmowanie albo sam sobie gotuj obiady". Jako, że kocham naleśniki mojej mamy, uległem.

Bierzmowanie, kościół pełen ludzi i kamer skierowanych na ołtarz, gdzie dokonuje się sakramentu.
Bierzmowania udzielał biskup. Podchodzimy parami, dziewczyna-chłopak, podajemy koperty z wypisanymi imionami, które mają nam nadać księdzu, on je odczytuje i przekazuje biskupowi.
Pamiętajcie, że do bierzmowania praktycznie mnie zmuszono, więc szczęśliwy nie byłem. Zwłaszcza, że biskup, jak nam wcześniej wyjaśniono, był zatwardziałym fundamentalistą. Nie uznawał teorii ewolucji, antykoncepcji, homoseksualizmu i faktu, że Europa zrzuciła kilka wieków temu zwierzchnictw kościoła nad sobą.

Gdy dochodzi do mnie i słyszy od księdza imię "Karol", z wielkim uśmiechem na twarzy pyta mnie:
- Karol, po papieżu?
Ja również się uśmiechnąłem, bo pozory to podstawa, i tak głośno jak pozwalały na to okoliczności i zdrowy rozsądek powiedziałem:
- Nie, po Darwinie.
W jego oczach przez chwilę błysnęła chęć mordu, w oczach księdza coś, co mogło być stanem przedzawałowym lub nagłą awarią zwieraczy, a koleżanka z którą byłem w parze, ledwo powstrzymała chichot. Obecność wiernych i ich sprzętu nagrywającego pokonała jednak twardogłowie kapłana, zostałem bierzmowany (i, zgaduję, wyklęty w duchu).

by SecuritySoldier

* * * * *


Z cyklu "moje osiedle jest porąbane". Odcinek #1 pt. "chodnik na własność".

Nim jeszcze moja psica marki jamnik postanowiła się przeprowadzić do mojej mamy, miałam zrozumiały zwyczaj wyprowadzania jej na spacery.

Pewnego dnia postanowiłam zaszaleć z porannym wyjściem i poszłam w inną stronę niż miałam w zwyczaju. Tym samym weszłam w rewir "nieswojej" sprzątaczki, czyli szłam chodnikiem wzdłuż sąsiedniego bloku. Kobieta pracująca na mój widok przerwała swoje zajęcie i zagrodziła mi drogę.

- Proszę stąd iść.
- Dlaczego?
- Tutaj nie wolno chodzić.
- Nie rozumiem... o co chodzi? Dlaczego? - Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu budowlańców rozstawiających rusztowanie, kopiących dziurę lub innego zamieszania czyniącego chodnik nieużywalnym, ale niczego nie wypatrzyłam.
- Niech pani idzie gdzie indziej. Nie wolno tu pani chodzić, bo pani tu nie mieszka.
- Jak to nie? Mieszkam w tamtym bloku. - Pokazałam swoją klatkę oddaloną o niecałe 50 m. - Poza tym każdy może korzystać z chodnika; nie tylko mieszkańcy.
- Niech pani korzysta ze swojego.
- To JEST mój chodnik. - Dla umożliwienia komunikacji postanowiłam użyć absurdalnego, acz zrozumiałego dla mojej rozmówczyni, zagadnienia własności osiedlowego chodnika. - Mieszkam tu. Mam w ogóle z domu nie wychodzić?
- Nie mieszka tu pani tylko tam. - Pokazała moją klakę równie celnie jak ja. Nie zdziwiłam się. - Tutaj ludzie płacą za sprzątanie!
- Płacę czynsz tej samej administracji, która płaci pani pensję, więc płacę za sprzątanie.

Zaczęłam się zastanawiać, czy oddalając się poza teren działania "mojej" sprzątaczki, powinnam płacić każdej napotkanej konserwatorce powierzchni płaskich za używanie "jej" chodnika. Tymczasem pani starsza użyła średnio parlamentarnych słów do wyrażenia swojego niedowierzania w moją prawdomówność, niezaleganie z opłatami i podkreśliła swoje ogólne niezadowolenie.

- Nie będzie mi pani mówiła którędy mam chodzić. - Ucięłam i ominęłam bezsilną kobietę, kontynuując spacer.

Usłyszałam za sobą krzyk, który - jestem tego pewna - zapamiętałam wiernie i długo jeszcze będę pamiętać.

- Tu nie wolno chodzić! Ten chodnik jest DLA LUDZI!

by chochlik

* * * * *


Znajome małżeństwo pod czterdziestkę od kilku lat starało się o adopcję dziecka. Własnych mieć nie mogli mimo wielu lat starań, zdecydowali że chcą dziecko - ze względu na swój wiek już nie bobasa, ale starsze, ok 6-7 lat.
Finansowo ustatkowani - duży dom z ogrodem w małym miasteczku, na parterze domu od lat własny, dobrze prosperujący interes. Bardzo sympatyczni, spokojni i wzorowi sąsiedzi.

Starania o adopcję trwały latami, a to dlaczego? Ze względu na "wymagania", nazwane pięknie przez urzędników "sugestiami":
- remont wcale nie starego domu - od podłogę po sufit
- nowa zewnętrzna elewacja w domu
- wymiana ogrodzenia (w dobrym stanie)
- wymiana żwirowego parkingu pod domem na kostkę brukową
- zmiana samochodu na większy i nowocześniejszy (byli w posiadaniu Matiza).
Nie mówiąc już o szczegółowych wywiadach środowiskowych, niezapowiedzianych kontrolach i niezliczonej ilości podobnych formalności.

W efekcie - po wprowadzeniu wszystkich sugerowanych "zmian", dzieciaczek do nich trafił i chowa się wspaniale, ale powiedzcie mi... czy porzucone dziecko z Domu Dziecka naprawdę potrzebuje do szczęścia nowej kostki brukowej, czy kochających rodziców?

by jasmin

<<< W poprzednim odcinku

235
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Trudno uwierzyć w to, na co pozwolono dzieciom
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu Ludzie, którzy mieli niesamowitego farta
Przejdź do artykułu Miejska demolka ostatniego kowboja Ameryki
Przejdź do artykułu 12 faktów o pasie cnoty. Rzeczywistość była dość brutalna
Przejdź do artykułu Anegdoty z marszałkiem Piłsudskim w roli głównej
Przejdź do artykułu Polska to nie kraj, to stan umysłu – Kazik Staszewski pokazał mamę
Przejdź do artykułu Skiosku - czyli weseli i niezwykli klienci jednego z polskich kiosków
Przejdź do artykułu Oczekiwania kontra rzeczywistość VIII - największa profanacja pizzy
Przejdź do artykułu Czy poznajesz ten film? Rodzina odtwarza słynne sceny
Przejdź do artykułu Najbardziej drastyczne okładki tabloidów

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą