Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Opowieści motoryzacyjne: Kraksa na polu namiotowym

36 073  
146   14  
Historia Kuby: Wszystko zaczęło się kiedy to wraz z moim kumplem poznaliśmy pewne dziewczęta (przyp. red.: tak zaczyna się większość historii)...

To był rok 2003 i piękne upalne lato. Chwilę wcześniej wspomniany kumpel kupił pięknego, cytrynowego Opla Rekorda e1 w wersji 2-drzwiowej. Ogromnym plusem tego auta (zwłaszcza w tamtych czasach, przy naszych szczupłych portfelach) był podtlenek LPG. Jednym słowem, jak to zwykło się mówić „tanie-latanie”.

Poznane niewiasty w okresie wakacyjnym wybrały się na wypoczynek do nadmorskiej miejscowości Karwińskie Błota 2. Nazwa miejscowości nie zachęcała zbytnio (tym bardziej, że żaden z nas wcześniej tam nie był), ale ponieważ serce nie sługa, to popędziliśmy w odwiedziny na weekend.
Lato było upalne, my piękni i młodzi, Opel klasyczny - tylnonapędowy, gaz po 1.20, więc czego chcieć więcej?

Pierwsze problemy pojawiły się około 80 km przed zjazdem z trasy numer 1, przed Gdynią. Silnik zaczął pracować nierówno i znacząco spadła jego moc. Wstępna diagnoza dotyczyła nie do końca działającego pierwszego cylindra. Czym bliżej do miejsca docelowego tym gorzej, na szczęście jednak jakimś cudem dotarliśmy szczęśliwie do celu. Długi wjazd przez malowniczą łąkę, pierwsza działka po prawej stronie i byliśmy na miejscu - wtedy dopiero poczułem ulgę.

Po kilku godzinach zaczęliśmy improwizację przy próbie naprawy Rekorda. Jednak na te czasy ani wiedza, ani zaplecze narzędziowo-częściowe nie były wystarczające i nie udało się nam usunąć usterki.
- Co robimy? - zapytał mnie kumpel Piotrek.
- Słuchaj, - odparłem - w połowie drogi do Łodzi mam dobrych znajomych, może oni jakoś nam pomogą?


Po telefonie do Mariusza okazało się, że można na niego liczyć w potrzebie i w ten oto sposób ekipa z Koronowa w osobie Mariusza, Iwonki i Lecha ruszyła nam z odsieczą.
W międzyczasie okazało się również, że inni znajomi z Gdańska też dali się namówić na wizytę i w ten oto sposób nieświadomie zorganizowaliśmy mini zlot starych Opli w Karwi. Pierwsi na miejsce dotarli goście z Koronowa. Przyjechali świeżo wyremontowanym Kadettem B z końca lat 60. Jak na profesjonalistów przystało, na wszelki wypadek przywieźli ze sobą chyba drugi silnik w częściach.
Ponieważ zbliżał się wieczór, przełożyliśmy naprawę Rekorda na następny dzień. Nie czekając na ekipę z Gdańska poszliśmy wieczorem na imprezę do jedynego w tych okolicach baru na plaży. Ponieważ ilość wypitego alkoholu nie liczyła się wtedy, a radość ze spotkania była ogromna, to głęboką nocą wszyscy byliśmy już mocno zaprawieni alkoholem.

Jak się wtedy okazało usnąłem gdzieś na plaży, dopiero uporczywe dzwonienie telefonu (sam nie wiem jak długo to trwało) obudziło mnie na dobre. Okazało się, że dobrze po północy dotarła ekipa z Gdańska. Nie wiem jak inni, ale ja zbytnio nie rozumiałem ich tłumaczeń. Doszły do mnie strzępy informacji, że miała miejsce jakaś kraksa, że kogoś boli głowa itp.

Tak czy inaczej już nad ranem (przy ogólnym braku zrozumienia zaistniałych wydarzeń) skierowaliśmy się wszyscy na spoczynek. Dochodziliśmy do pola namiotowego, na drodze dojazdowej stał Opel Kadett C coupe. Był pootwierany i miał rozbitą przednią szybę.
Nie mogłem po ciemku i po sporej dawce alkoholu zrozumieć co się stało.

Poranek nie należał do łatwych. Z bolącymi głowami szliśmy na miejsce kraksy (jak się później okazało).
Ekipa z Gdańska leciała z piosenką na ustach na spotkanie z nami, lecz kierowca nie zauważył na środku drogi wystającego kikuta od zamykania bramy. Chłopaki wolno nie jechali, a Kadett był obniżony rasowo (leżał na glebie). W momencie, w którym zahaczyli przednią belką o tego kikuta, auto zatrzymało się natychmiastowo. Kierowca i pasażer zdążyli już odpiąć pasy, gdyż dojeżdżali na miejsce, w wyniku czego rozbili głowami przednią szybę. Obraz zniszczeń był naprawdę duży.


Z wybitą szybą można jakoś wracać do Gdańska te 80 km, ale jak skręcać, kiedy belka była tak wygięta, że zbieżność kompletnie się przestawiła, a drążek sterujący wypadł z łącznika maglownicy i brakowało dobre 8 cm, żeby wrócił na miejsce.
To był moment, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że pozostały nam już tylko dwa wyjścia: albo się rozpłakać, albo przedsięwziąć jakieś kroki. Niestety z tymi „krokami” nie było zbyt łatwo. Niedawno mieliśmy naprawić 1 uszkodzone auto, a tu nagle z jednego zrobiły się dwa.

Zaczęliśmy jednak działać.

Podzieliliśmy się na 2 główne obozy i 2 podgrupy.
Pierwsza ekipa zabrała się za diagnozę i naprawę silnika w Rekordzie, a druga grupa skupiła się na Kadecie.
W Rekordzie okazało się, że wytarła się krzywka na wałku rozrządu i tylko dzięki temu, że Mariusz z Lechem mieli zapasowy wałek rozrządu i udało się go wyjąć bez zdejmowania głowicy, usterka została naprawiona.

Z Kadettem sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana. Jak cokolwiek zrobić na polu namiotowym, bez kanału, podnośnika, spawarki itp.?
Nie pamiętam już dzisiaj kto wpadł na ten pomysł, ale podłożyliśmy opony i materace. Wywróciliśmy Kadetta na bok, dzięki czemu mieliśmy dostęp do belki.

- Jaki plan? - zapytałem kolegów.
Może bardzo dużym młotkiem udało by się naprostować belkę na tyle, żeby drążek trafił w maglownice?
No OK, ale skąd w miejscowości wypoczynkowej, która bądź co bądź jest zapadłą dziurą, wziąć taki duży młotek?
Szybka narada i dwoje kolegów wyruszyło na poszukiwanie młotka do odległych zabudowań. Okazało się, że z pomocą przyszedł dopiero sołtys - pożyczył nam duży, porządny młotek.


Pierwszego uderzenia młotkiem nie zapomnę do końca życia.
Kwadrat z Gdańska zasugerował cyt. „To może ja pierwszy”.
Wszystko było OK, ale czy to z racji nadmiernych wrażeń, czy też z racji ilości wypitego alkoholu, przy pierwszym zamachu młotek się omsknął i dostałem nim w nogę.
Głos, jaki z siebie wydałem (według świadków), podobny był do dźwięków z okresu godowego wilka.
Tylko cudem uniknąłem złamania lub trwałego kalectwa, jednak jak sobie przypomnę, to noga mnie boli na samą myśl o tym.

Po prawie godzinnym treningu z młotkiem udało się naprostować belkę na tyle, żeby auto mogło poruszać się z prędkością rzędu 30-50 km/h.
Cala ta historia zakończyła się happy endem.
My dojechaliśmy szczęśliwie do Łodzi, a chłopaki z Gdańska na rozregulowanej zbieżności dotarli do siebie, chociaż parkując pod blokiem, na osiedlu Morena, dostrzegli, że opona tak się zniszczyła, że już wyszły z niej druty.
Tak czy inaczej determinacja, wspólne działanie, pomysłowość i bezinteresowna koleżeńska pomoc doprowadziła nas wszystkich do szczęśliwego finału.

Misja zdobycia aktualnych zdjęć samochodów biorących udział w opisanej historii zakończyła się sukcesem (choć połowicznym). Narażając swoje zdrowie i czasami nawet życie - udało się. Dziś z radością zapraszam do obejrzenia Kadetta z historii powyżej w jego aktualnym stanie.


A może Ty masz swoją opowieść i być może jak autor powyższej masz także zdjęcia z przygody? Dodaj ją klikając przycisk prześlij nam. W tytule napisz koniecznie "Opowieści motoryzacyjne".
22

Oglądany: 36073x | Komentarzy: 14 | Okejek: 146 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

10.05

09.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało