Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Nie jeździł saniami, w życiu nie widział renifera. Kim był prawdziwy św. Mikołaj

32 181  
112   63  
Dzieci, odłóżcie laptopy, tablety i inne gadżety. Pora opowiedzieć historię, która nie jest bajkowa. Ale w przeciwieństwie do tej powszechnie znanej, wydarzyła się naprawdę. Chyyyba...

Święty Mikołaj istniał (i to ostatnia rzecz, którą w tym artykule powinny przeczytać dzieci, słowo!). Zanim ktokolwiek postanowił uczynić go świętym, a w dodatku patronem prostytutek (dawanie - prezentów! - na prawo i lewo zobowiązuje), znany był jako Mikołaj z Miry... lub z Bari. Urodził się w Patarze, portowym mieście w Licji. To teren dzisiejszej Turcji.

Mikołaj żył na przełomie III i IV wieku, tak przynajmniej twierdzą średniowieczne źródła. Faktem jest też to, że najstarsze wzmianki o nim pochodzą z VI wieku, więc równie dobrze mógłby być jeszcze ze dwieście lat młodszy (i nie brakuje osób skłaniających się ku tej teorii). Na co dzień zajmował się robieniem rzeczy niemożliwych, od święta dokonywał cudów - nauczał i pomagał potrzebującym aż został biskupem. Przyjrzyjmy się, jak to się wszystko zaczęło...

Jak św. Mikołaj został świętym ds. prostytutek?

Zaczęło się ponoć od biednego obywatela Miry, który nie dość, że dorobił się trzech córek, to w sumie niczego poza tym. Czas płynął, wdzięki mijały, a kandydaci na mężów jakoś nie chcieli ustawić się w kolejce. Ewentualnych można byłoby kupić, gdyby tylko miało się za co.



Obywatel wykazał się jednak przedsiębiorczością - zamiast kupować zięciów, postanowił... sprzedać córki. Utrata wartości była już duża, ale jeszcze nie na tyle, by nic nie dało się zrobić. Wtedy wkroczył Mikołaj, który zdecydował się wstawić za kolejnymi córkami zanim trafiły w lepkie ręce. Legenda głosi też, że domagał się, aby jego pomoc pozostała w tajemnicy. Tak oto Mikołaj został świętym od prostytutek. A mógł od Robin Hoodów.

Oczywiście działalność Mikołaja nie ograniczała się do wchodzenia w szkodę lokalnym burdelom. Niektórzy twierdzą, że pierwszego cudu dokonał w momencie swojego własnego poczęcia. Anatomicznie rzecz biorąc, cudotwórcą powinien raczej zostać okrzyknięty jego ojciec, który odwalił większość roboty, ale cóż, całą zasługę przypisano młodemu. Według entuzjastów hagiografii św. Mikołaj pierwszy cud uczynił więc meldując się w macicy niemogącej wcześniej zajść w ciążę matki. Drugi uczynił przy narodzeniu - momentalnie uleczając znajdującą się w coraz gorszym stanie matkę. Cóż, dziewięć miesięcy noszenia w sobie takiej osobistości nawet, ekhm, świętego mogłoby nadwerężyć.



Mikołaj nie zapałał jednak miłością do medycyny - nawet tej bardzo niekonwencjonalnej. Kiedy był jeszcze chłopcem, jako oboje rodzice zapadli na ciężką chorobę i zmarli, zostawiając go samego. Z jakiegoś powodu worek z cudami nie chciał tym razem odpalić.

Z drugiej strony można by pomyśleć, że śmierć była dla matki św. Mikołaja wybawieniem...

Zabić nie wypada, udusić to mało - ktoś wie, co zrobić z dwutygodniowym dzieckiem, które stwierdza, że będzie pościć i w środy oraz piątki nici z karmienia cycem? Albo po kilku dniach od narodzin, zabrane do świątyni, nagle staje sobie na dwóch nogach i... stoi bite trzy godziny, że niby w hołdzie Maryi?



Potem było równie barwnie. Stara francuska piosenka opowiada o rzeźniku, do którego domu zapukali trzej chłopcy z prośbą o nocleg. Rzeźnik wpuścił ich, a następnie... posiekał ich na równe kawałki, bo był oddany swojej pracy i spakował do beczki. Beczkę, żeby było wiarygodnie, zostawił sobie w domu, być może na pamiątkę. Po 7 latach u rzeźnika pojawił się później-święty Mikołaj, który ni z tego, ni z owego pozszywał mocno już z pewnością ukiszonych chłopaków i odesłał ich do domu. Na własnych nogach. Pańskim gestem Mikołaj rozgrzeszył też rzeźnika.

W każdej firmie od czasu do czasu zwołuje się zebranie. Nikt ich nie lubi, każdy musi chodzić. Tak samo było z Mikołajem, który został wezwany przez cesarza rzymskiego Konstantyna na sobór nicejski w 325 roku (czyli zapewne na dwieście lat przed urodzinami Mikołaja, ale to przecież nie pierwszy cud w tej opowieści...).



Trzystu biskupów porozsiewanych po całym imperium zebrało się, by debatować o postrzeganiu trójcy świętej. Chodziło generalnie o to, by ustalić, kto w firmie jest prezesem a kto prezesem prezesów czy jakoś tak. Jedni - w tym Mikołaj - twierdzili, że Bóg, Jezus i Duch Święty stoją na równi. Inni - jak biskup Ariusz - uważali, że Bóg jest ponad pozostałymi dwoma. Po wygłoszeniu swojego zdania, biskup Ariusz... zarobił w mordę od wkurzonego biskupa Mikołaja.

Agresywny duchowny został wtrącony do więzienia, gdzie objawiła mu się Maryja, której zdołał sprzedać historię, że przyłożył koledze „z miłości do niej”. Ta podarowała mu Biblię, a wkrótce później cesarz Konstantyn uwolnił gałgana, który wrócił do siebie i do własnych cudów.

Mikołaj zmarł w wieku ok. 75 lat, ale na tym nie skończyły się jego przygody.

Pochowano go w Turcji, gdzie przeleżał w miarę spokojnie kilkaset lat. Potem jednak pomysłowa grupka 70 chrześcijańskich żeglarzy z Włoch postanowiła... odbić zakładnika. Przypłynęli do Turcji, włamali się do grobowca, ukradli tyle kości ile zdołali unieść i zwiali z nimi do Włoch. Tam wystawili je na pokaz, inkasując od każdego chętnego odpowiednią opłatę. Dlaczego? „Bo Bóg tak chciał”, twierdzili.



Turcy co prawda upominają się o zwrot eksponatu, ale marne na to szanse. Tym bardziej, że fragmenty kości św. Mikołaja porozrzucane są po całym świecie. We Francji znajduje się palec, w Niemczech ząb, w Turcji zostały resztki, których złodziejom nie udało się zabrać.



Ze szczątkami świętego Mikołaja wiąże się jeszcze jedna historia - po jego śmierci zauważono, że z jego kości wypływa podejrzany, słodko pachnący płyn, który nazwano „manną św. Mikołaja”. Nie udało się ustalić, co to właściwie za paskudztwo, więc - jak większość niewiadomych w Kościele - uznano ją za cud. Wydzielinę mieszano z wodą święconą i sprzedawano jako lekarstwo. Nabrać dał się nawet Mozart, który przyjmował „lekarstwo” na łożu śmierci. I co? I nie żyje.



Dawno pogrzebane zabobony? Nic z tych rzeczy. W Bari, gdzie znajduje się większość szczątków (pardon, relikwii) św. Mikołaja robią na płynie doskonały interes - dwulitrowe butelki wydzieliny zmieszanej z wodą schodzą nawet po 200 euro. Owszem, w XXI wieku.

Postaci Mikołaja postanowiła przyjrzeć się też nauka.

W połowie XX wieku zbadano to, co ze św. Mikołaja pozostało. Na podstawie analizy kości ustalono, że mógł mieć nie więcej niż 152 cm wzrostu, co nawet w czasach jego życia oznaczało po prostu kurdupla. Inaczej niż większość współczesnych duchownych, nie nosił wielkiego brzucha. Wyróżniał się pokrzywionym nosem (pamiątka udziału w licznych bójkach o godność zwierzchnictwa) i - zapewne - wiecznym grymasem na twarzy. Naukowcy uznali, że przez większość życia był mocno schorowany.



I taka jest właśnie historia prawdziwego świętego Mikołaja, biskupa Miry. Zdecydowanie nie był to wesoły grubasek rozdający prezenty na prawo i lewo. Historie i legendy o nim mówią wiele - również takich rzeczy, które trudno traktować poważnie. W każdym razie to właśnie on dał podstawę dzisiejszej postaci św. Mikołaja, do którego w okolicach grudnia wzdychają dzieci na całym świecie.

Źródła: 1, 2, 3, 4
19

Oglądany: 32181x | Komentarzy: 63 | Okejek: 112 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało