Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Mój dzień w Krakowie, czyli powrót taty bez wypłaty

61 172  
201   59  
Znajomy powiedział, że musi przygotować się w temacie "Mój dzień w Krakowie" z okazji Dnia Dziecka w przedszkolu. Zaoferowałem się z pomocą. Biedak nie wiedział, na co się godzi. Tak czy inaczej, tekst się spodobał w szerszym gronie, więc postanowiłem go upublicznić.


Od kilku tygodni jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami trzeciego dziecka. Nie ukrywam, że to interesujące doświadczenie, przynoszące wiele radości. Niestety, jak to w życiu bywa, nie ma nic za darmo. Najmłodsza córka Joasia pożera ogromne ilości pożywienia. Już z pierwszych obserwacji wychodzi, że pochłania więcej niż pozostała dwójka razem wzięta. Do tego od początku czuła wstręt do naturalnego pokarmu, domagając się posiłków dla dorosłych. Jest przy tym bardziej wybredna od kota. Nie muszę chyba wyjaśniać, że wiąże się to ze sporymi kosztami, którym program „Rodzina 500+” nie może sprostać. Szczęśliwie zeszłoroczne zbiory ziemniaków były wyjątkowo obfite, więc jakoś się sycimy, gdy Joasia wyczyści lodówkę.

Problem posiłków nie jest oczywiście jedyny. W pokoju dziecięcym są wprawdzie trzy łóżeczka, ale na pewno wszystkim wygodniej by się żyło, gdyby były tylko dwa. Nawet swego czasu zastanawialiśmy się, czy nie oddać jednego ze starszych dzieci do „Okna Życia”, ale nie mogliśmy dojść do porozumienia, które z nich jest dla nas większym rozczarowaniem. W przyszłości, gdy adoptujemy psa, dylemat pewnie będzie mniejszy – pozbędziemy się obojga. Joasię zostawimy. Żywimy względem niej większe nadzieje, zgodnie z zasadą „do trzech razy sztuka”.

Tak czy inaczej, powyższe problemy oraz trudności na rynku pracy spowodowały, że dawne beztroskie weekendy zamieniły się w kolejne dni, gdy trzeba jakoś sobie radzić. Stąd, będąc świadomymi rodzicami, staramy się w sposób przemyślany zaplanować aktywności dla każdego z nas.

Pozwolę sobie opisać jeden z takich pomysłów.

Poranek zaczynamy od skromnego śniadania, złożonego głównie z ziemniaków. Rzecz jasna, poza Joasią. Starszych Kubę i Marysię przebieramy następnie w ludowe stroje nowohuckie (czyli w dresy) i całą piątką ruszamy na krakowski Stary Rynek. Wprawdzie posiadamy dwa samochody, ale jeden parkowałem pod wpływem alkoholu i nie pamiętam, gdzie to było, a drugi jeździ, ale tylko do tyłu. Stąd wybieramy komunikację publiczną, zwłaszcza że tylko rodzice muszą płacić za bilety.

Po dotarciu w okolice Sukiennic zaczynamy zdobywać bardziej treściwe pożywienie. Dzieciom daje się kaszę, żeby nakarmiły gołębie. Te głupie zwierzęta podejdą do każdej osoby, która pokaże im ziarno. Wystarczy, że nasypie się odrobinkę na dno wiklinowego koszyka, a ptaki zaraz tam wskoczą. Teraz trzeba szybko zamknąć klapę i gotowe. W ten sposób udaje się jednorazowo złapać dwie, trzy sztuki. Ponieważ są nęcone kaszą, od razu mamy nadziewane gołąbki. Oczywiście są dni, gdy dzieci są bardziej żywe. Wtedy nie używają koszyka. Zamiast tego starają się po prostu złapać ptaka, wysypując kaszę na dłoń. Taka zabawa potrafi je mocno pochłonąć. Do tego stopnia, że nie zauważają, jak zostawiamy je na kilka godzin.

W tym czasie udajemy się we dwoje, a ostatnio we troje, do zoo. Wybór nie jest przypadkowy – komunikacja tam jest dla nas za darmo. Otóż jeżdżą tam autobusy linii 134, które mają z tyłu bagażniki na rower. Gdy pojazd rusza z pętli, trzeba szybko wskoczyć, żeby kierowca się nie zorientował. Wymaga to trochę wprawy, ale udało nam się wypracować optymalną technikę. Na przykład małżonka Monika z początku spadała, ale teraz potrafi jedną ręką się trzymać, ramieniem przyciskać telefon do ucha i prowadzić rozmowę, a drugą ręką malować paznokcie. Dodam też, że z dzieckiem pod pachą należy zachować dodatkową ostrożność. Kilka razy nam wypadło i musieliśmy się wracać po nie na piechotę. Wielu dorosłych patrzy na nas z odrazą lub niedowierzaniem, ale za to mnóstwo innych dzieci głośno wyraża swój zachwyt. Widziałem, że część z nich próbuje nas naśladować. Serce rośnie, gdy człowiek pomyśli, że jest inspiracją dla młodego pokolenia.

Wejście do zoo również jest stosunkowo tanie. Płacimy tylko dwa normalne bilety, bo Jaś i Małgosia w tym czasie biegają radośnie po Starym Rynku, a Joasię ukrywamy w torebce Moniki. Należy przy tym uważać na legendarny kobiecy bałagan. Raz zdarzyło się, że małżonka podczas jazdy na bagażniku autobusu nie zakręciła lakieru, a ten rozlał się po całym wnętrzu torebki. Joasia była wtedy cała w czerwone ciapki. Ludzie dziwili się na jej widok jeszcze bardziej niż na naszą jazdę autobusem. Po wejściu na teren ogrodu zoologicznego zaczynamy krążyć po alejkach. To zajrzymy w okolice słoni, to skierujemy się ku drapieżnym kotom, to wpadniemy w pobliże ptaków. Celem tych spacerów nie jest chęć poznania zwierząt. Cały obiekt znamy bardzo dobrze dzięki licznym wizytom. Zresztą Marysia w swojej kolekcji naklejek z Biedronki ma znacznie więcej do pokazania. Krążymy między klatkami, wypatrując karmicieli. Pierwszą grupą są małe dzieci. Rzucają one zwierzętom rozmaite smakołyki. Wystarczy podejść do samotnego brzdąca i poprosić o podzielenie się odrobiną łakoci. Łatwowierny malec odda wszystko, a my idziemy do następnego. Taki sposób zdobycia posiłku jest łatwy, ale porcje są małe. Dlatego prawdziwą okazję stwarzają żywiący zwierzęta pracownicy zoo. Aby ułatwić sobie pracę, przewożą wózkami gotowe tace z pokarmem. Gdy taki człowiek uda się z posiłkiem w kierunku klatki, można łatwo zgarnąć zawartość jednego lub dwóch naczyń.

Po posileniu się i napchaniu torebki porcjami dla Kuby i Marysi możemy wracać. Na miejscu czekają na nas uśmiechnięte, szczęśliwe maluchy. Jak one słodko wyglądają, jak radośnie pałaszują zdobyty pokarm dla zwierząt, jak wspaniale, że złapały aż osiem gołębi. Nie wiem, jak mogłem pomyśleć, że chciałem je oddać w miejsce psa. Przecież zawsze chciałem mieć kota.

Tak więc, choć życie jest trudne, potrafi odpłacić przyjemnymi chwilami. Coraz bardziej przyzwyczajam się do myśli, że trójka to za mało. Może zatrzymam się na ósemce, a potem zostanę prezydentem? Nie mogę się też doczekać, gdy podrosną na tyle, że nauczę każde z nich jazdy autobusem.
170

Oglądany: 61172x | Komentarzy: 59 | Okejek: 201 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało