Szukaj Pokaż menu

Te zdjęcia najchętniej puściliby w zapomnienie XX - Mama musiała wysłać mnie do szkoły z notatką informującą, że nie mam ospy, tylko jestem idiotą

69 829  
189   35  
Jakimi to zdjęciami zaskoczą nas dzisiejsi bohaterowie?

Zastanawiałeś się po co w zatyczce długopisu jest dziurka?

385 319  
1216   57  
To rozwiązanie konstrukcyjne może uratować miliony ludzkich istnień. I to nie jest żart.

7 mało znanych faktów z planu filmów o Jamesie Bondzie

47 729  
231   37  
Szybkie samochody, piękne (i karygodnie wręcz łatwe) lachony, efektowne strzelaniny i dużo drogiego alkoholu. Życie słynnego agenta pełne jest atrakcji, o których marzy każdy mężczyzna. Nie tylko jednak na ekranie tej uwielbianej serii działy się naprawdę ciekawe rzeczy...

Miss Moneypenny mogła być kochanką Bonda

Pochodząca z Kanady Lois Maxwell, od razu wpadła w oko producentom „Doktora No”. Piękna aktorka, która miała już na koncie nagrodę Złotego Globu, w momencie przesłuchań do filmu liczyła sobie 35 lat i idealnie nadawała się do roli Sylvii Trench – babeczki, którą najsłynniejszy ze szpiegów miał, ordynarnie mówiąc, obracać.


Maxwell miała jednak szczęście, bo dano jej możliwość zadecydowania – mogła wcielić się albo w postać wspomnianej kochanki agenta 007, albo zagrać panią Moneypenny – sekretarkę pracującą dla szefa wywiadu MI6, zwierzchnika Bonda.


Aktorka dowiedziawszy się, że jako Trench będzie musiała w jednej ze scen paradować w samych majtkach i piżamowej koszuli, wybrała rolę Moneypenny. To dobra decyzja – Maxwell zagrała łącznie aż w czternastu odsłonach serii o przygodach brytyjskiego szpiega i mimo że nikt nigdy nie kazał jej rozbierać się przed kamerą, to seksualne napięcie pomiędzy nią a 007 jest wyczuwalne w niejednej scenie, w której widzimy te dwie postacie.



Pierce Brosnan zażądał Astona Martina

Za swój udział w „Śmierć nadejdzie jutro”, Pierce Brosnan dostał astronomiczną gażę – 16,5 miliona dolarów. Najwyraźniej jednak taka sumka nie była wszystkim, czego aktor do szczęścia potrzebował. Już w trakcie prac nad filmem artysta oznajmił, że pragnie przywłaszczyć sobie pięknego Astona Martina Vanquish, którym jego bohater wozi się przed kamerą. Producenci jednak stanowczo aktorowi odmówili, więc ten musiał wziąć się na sposób.


Idealna okazja nadarzyła się podczas imprez promujących tę produkcję. Jak wiadomo – w filmach o Jamesie Bondzie zawsze jest dwóch głównych bohaterów – wspomniany agent oraz jego idealna fura, więc oczywistym jest, że podczas konferencji prasowych i uroczystych premier, aktor grający sławnego szpiega musi pozować przy aucie, którym jego postać przemieszcza się na ekranie. I tu właśnie Brosnan postanowił pokazać pazur. Aktor odmówił zbliżania się do Astona Martina i dawać się sfotografować przy nim. Swoją decyzję, jak oznajmił, mógł zmienić tylko pod jednym warunkiem – producenci musieliby zapewnić go na piśmie, że otrzyma on ten samochód na własność. Niedługo potem wielki garaż przy willi Pierce'a w Malibu pomieścił jeszcze jedno auto – Astona Martina Vanquish, majestatyczne trofeum zdobyte iście szatańskim podstępem.


Jane Seymour miała być traktowana w „szczególny sposób”. Niestety, nie była...

Kiedy na początku lat 70. filmowcy przystąpili do realizacji „Żyj i pozwól umrzeć”, mająca zagrać „dziewczynę Bonda”, Jane Seymour liczyła sobie zaledwie 21 lat. Młodziutka, nie mająca jeszcze dużego doświadczenia przed kamerą, artystka była wówczas żoną Michaela Attenborough – syna wybitnego aktora i reżysera Richarda Attenborough. Wiedząc, że Jane bardzo stresuje się swoją rolą, jej teść napisał list do twórców tego filmu z prośbą o traktowanie „nieopierzonej” niewiasty w szczególny sposób. Filmowcy niezbyt przejęli się tymi żądaniami i co jakiś czas pozwalali sobie na drobne złośliwości w stosunku do Seymour.


Pewnego razu na przykład Roger Moore uknuł dość okrutny „żarcik” dla swojej ekranowej kochanki. Kiedy Jane chciała przysiąść się do ekipy jedzącej lunch, wszyscy, jak na zawołanie, wstali od stołów i zostawili aktorkę samą. Podobno Seymour wpadła wówczas w histerię. Po latach Moore żałował tego numeru i niejednokrotnie przepraszał za swój głupi pomysł.
Nie był to jednak jedyny uszczerbek na psychice późniejszej gwiazdy „Doktor Quinn”. Podobno w scenie przedstawiającej ceremonię voodoo, jeden z węży uciekł i postanowił zaatakować Jane, która panicznie boi się tych stworzeń. Żeby tego było mało aktorka będąc na planie filmu złapała czerwonkę i dość mocno poobijała się w wypadku samochodowym...



Roger Moore nie lubił biegać

Moore zagrał w największej liczbie filmów o Bondzie, mimo że miał dużo pretensji do twórców tych produkcji o gloryfikowanie przemocy. Żeby tego było mało artysta ten był hoplofobem, czyli bał się broni palnej. A przecież jego bohater posłał kulkę w niejednego złoczyńcę!


Moore miał problem z jeszcze jedną czynnością. A mianowicie z... bieganiem! Artysta uważał, że robiąc to wygląda dziwacznie i stanowczo odmówił występowania w scenach, w których wymagane było zbyt szybkie przemieszczanie się. Podobnie jak Sean Connery w każdej z części swoich filmów o Bondzie nosił tupecik zasłaniający połyskującą łysinę, tak Roger Moore w siedmiu odsłonach produkcji ze swym udziałem, zawsze dostawał dublera do grania jedynie w scenach wymagających od agenta 007 biegania.

„Aroganckie” żądanie Daniela Craiga

W 2005 roku, kiedy propozycję wcielenia się w legendarnego szpiega dostał Daniel Craig, aktor ten w dość odważny sposób przedstawił producentom swoje warunki. Już w czasie pierwszego spotkania, ten brytyjski aktor oznajmił, że zamierza stworzyć tę postać od nowa i że ani myśli kopiować Bonda wykreowanego przez swoich poprzedników. Oznaczało to, że współpraca z tym artystą będzie możliwa tylko wtedy, jeśli agent 007 przestanie być przerysowanym, przesadnie szarmanckim modnisiem zapijającym się wstrząśniętym, niemieszanym Martini.



„Myślałem, że usłyszę: Ok, bardzo dziękujemy. Na razie! A tymczasem powiedzieli mi: Stary, to jest dokładnie to, czego chcemy!” - wspominał potem Craig.
Warto też dodać, że aktor o fizjonomii tak bardzo odstającej od nieskalanych szpetotą, pięknisiów, do których przywykliśmy, miałby zagrać postać Jamesa Bonda (i to wersji znacznie bardziej „szorstkiej” niż kiedykolwiek) wywołał spore kontrowersje jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Wielu fanów tej serii dostało prawdziwego ataku wściekłości na wieść o jego angażu. Jak się okazało – całkiem niesłusznie.

Rami Malek nie chciał być arabskim terrorystą

Obsadzenie roli ekranowego antagonisty Bonda aktorem, który niedawno zdobył Oscara za doskonałe sportretowanie postaci frontmana Queen, było znakomitym pomysłem ze strony twórców ostatniej odsłony serii. Rami Malek ma w sobie coś demonicznego i jako czarny charakter sprawdził się na medal. Mało jednak brakowało, a ten artysta nie przyjąłby propozycji dołączenia do obsady. Okazuje się bowiem, że Malek, syn egipskich imigrantów, bardzo uczulony jest na przedstawianie w stereotypowy sposób postaci z Bliskiego Wschodu i nigdy nie przyjmuje ról owładniętych archetypowych, arabskich szaleńców.


Kiedy więc reżyser „Nie czas umierać”, Cary Fukunaga, spotkał się z nim, aby omówić szczegóły współpracy, Rami od razu przedstawił swoje obawy odnośnie granej przez siebie postaci. Dopiero kiedy filmowiec zapewnił go, że geniusz zła, w którego przyjdzie Malekowi się wcielić jest spaczonym traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, rosyjskim chemikiem a nie islamskim, brodatym terrorystą, aktor bez strachu przyjął tę propozycję.

Utwór przewodni do „Goldeneye” miał nagrać zespół... Ace of Base

W 1994 roku, rok po swoim szumnym debiucie, szwedzki zespół Ace of Base dostał zaszczyt nagrania kompozycji tytułowej do nowego filmu o Jamesie Bondzie. Jako że od powstania ostatniej części tej serii minęło już parę ładnych lat i nikt do końca nie wiedział czy wskrzeszenie agenta 007 zaowocuje sukcesem, amerykańska wytwórnia płytowa, która reprezentowała Szwedów za oceanem, miała spore wątpliwości co do tego, czy udział ich podopiecznych w tym projekcie byłby dobrym pomysłem. Ostatecznie szefostwo tej firmy oznajmiło, że grupa Ace of Base jest „zbyt popularna”, aby podejmować ryzyko nagrywania numeru do filmu, który może zatonąć w amerykańskim boxoffisie.


Jak wiemy, „Goldeneye” nie tylko osiągnął wielki sukces, ale i dzięki tytułowej kompozycji przypomniał światu o całkiem nieźle jeszcze trzymającej się Tinie Turner!
Jak miał brzmieć utwór wykonany przez autorów „All That She Want”? Zachowała się wersja demo tego dziełka!

https://www.youtube.com/watch?v=AFIm-90hZrA
Kiedy plany nagrywania piosenki do produkcji o Bondzie szlag trafił, Szwedzi na bazie pierwotnej, surowej jeszcze, wersji tego numeru skomponowali kompozycję "The Juvenile”.

231
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Zastanawiałeś się po co w zatyczce długopisu jest dziurka?
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu Polska to nie kraj, to stan umysłu – Kazik Staszewski pokazał mamę
Przejdź do artykułu Dobre filmy zniszczone przez słabe zakończenie
Przejdź do artykułu Znajdź różnice - profesjonalny poradnik
Przejdź do artykułu Największa ściema w historii kina kopanego! - Kim naprawdę był Frank Dux?
Przejdź do artykułu Ludzie, którzy mieli niesamowitego farta
Przejdź do artykułu 32 klasyczne filmy, które po prostu trzeba obejrzeć
Przejdź do artykułu Liczniki i kokpity w samochodach, które wyprzedziły swoje czasy
Przejdź do artykułu Tak wyglądają znane kobiety bez makijażu!
Przejdź do artykułu 5 wyjątkowo irytujących trendów w kinie ostatniej dekady

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą