Miły pokoik i odpoczynek z dala od domu. Wakacyjny wyjazd, delegacja, a może po prostu regeneracyjna noc poza domem. Wbrew temu, co można by sądzić, hotele skrywają naprawdę wiele tajemnic.
Informacyjny bełkot, wykluczające się doniesienia, brak
jakiegokolwiek obiektywnego rzetelnego źródła wiedzy – przez to
czasami odnosimy wrażenie, że istnieje wiele alternatywnych
światów. W jednym szczepionki ratują ludziom życie, Rosja
bezpodstawnie zaatakowała Ukrainę, a globalne ocieplenie jest
problemem, który wkrótce może doprowadzić świat do katastrofy,
podczas gdy w drugim świecie szczepionki są narzędziami do depopulowania
ludzkości, pokojowa armia Putina walczy z nazistowskimi oddziałami
banderowców, a wszelkie doniesienia na temat zmian klimatu to wymysł
środowisk lewicowych. Wbrew pozorom jednak tzw. „fake newsy”
wcale nie są wynalazkiem nowym.
Dezinformacja jest stara jak świat. Po prostu żyjemy w czasach, gdy
powielanie i puszczanie w eter niesprawdzonych informacji stało się
banalnie wręcz łatwe. Ponadto ludzka leniwa natura skłania nas bardziej do szukania prostych, zrozumiałych dla nas,
odpowiedzi na zagadnienia, których okiełznanie wymagałoby od
człowieka intelektualnego wysiłku i
poświęcenia czasu
na zgłębienie wszystkich istotnych aspektów danej sprawy.
No bo w
końcu łatwiej sobie powiedzieć, że technologia 5G to rakotwórczy
twór, który ma aktywować chipy przebiegle umieszczone pod ludzką
skórą pod przykrywką szczepień, niż zadać sobie trud poczytania
o właściwościach pól elektromagnetycznych i ich realnym wpływie
na nasze zdrowie.
Proste, sensacyjne
informacje lepiej przyswajamy i zapamiętujemy, a paradoksalnie
to czasem właśnie sam powód puszczenia w eter fałszywego niusa
jest większym problemem niż sama wiadomość, którą niczym stado
pelikanów łykną miliony ludzi. Zapraszam was na krótką podróż
w czasie, aby rzucić okiem na leciwe przykłady intrygujących,
medialnych dezinformacji.
#1. Fałszywa
informacja, która zamieszała na giełdzie
W 1802 roku zawarty
został pokój pomiędzy Wielką Brytanią a Francją. Lekko ponad rok
później traktat z Ameins został zerwany, a na horyzoncie
pojawił się nowy konflikt między mocarstwami. Zanim jednak do tego
doszło, na biurko burmistrza Londynu, sir Charlesa Prince’a,
trafił list napisany przez samego Roberta Jenkinsona, premiera
Wielkiej Brytanii. Zgodnie z wymogami dotyczącymi dyplomatycznych
wiadomości, pismo posiadało nie tylko osobisty podpis nadawcy, ale
i specjalną, woskową pieczęć. Sir Prince ucieszył się, gdy
przeczytał, że oto
wiszący w powietrzu spór z Francją udało się
polubownie rozwiązać na drodze pertraktacji
i widmo
wielkiej wojny, na całe szczęście, zniknęło. Uradowany tymi
wieściami burmistrz szybko zaniósł list na londyńską giełdę.
Kartka krążyła z rąk do rąk i szybko dał się zauważyć
drastyczny wzrost cen niektórych akcji. Tymczasem informacja poszła
już w oficjalny eter. Wkrótce jednak zaczęto podważać
prawdziwość listu, a kiedy już okazało się, że ten jest ewidentną
fałszywką, Ministerstwo Skarbu musiało wysłać oficjalny
komunikat do redaktorów londyńskich gazet wieczornych, aby ci jak
najszybciej pomogli w dementowaniu plotki, zanim doszłoby do
katastrofy. Równocześnie też Komitet Giełdy wywarł presję na
maklerach – trzeba było natychmiast namierzyć osoby odpowiedzialne za tę
mistyfikację. Niestety, nie udało się to i autorstwo feralnego listu
pozostaje do dziś zagadką.
#2. Życie na
Księżycu, jak Boga kocham!
Sir John Herschel
był światowej sławy angielskim astronomem. Kiedy człowiek o tak
wielkim autorytecie pod czymś się podpisuje, to nie ma mowy o
ściemnianiu! W 1835 roku na łamach The New York Sun ukazała się
seria sześciu artykułów o wielkim odkryciu, którego to Herschel
miał dokonać. Zgodnie z opisem opublikowanym w gazecie,
uczony za pomocą najnowocześniejszego teleskopu dokładnie
przyjrzał się Księżycowi i zauważył tam… życie! Nasz
naturalny satelita zamieszkany miał być przez zwierzęta
przypominające kozy, bizony, jednorożce, dwunożne bobry bez ogonów
oraz humanoidalne istoty z nietoperzowymi skrzydłami. Te ostatnie, jak
sugerował badacz,
musiały być istotami rozumnymi, bo dużą część
swego czasu poświęcały na budowę monumentalnych nieruchomości… Ponadto na Księżycu Herschel dojrzał też bujne lasy oraz olbrzymie oceany.
Reakcją na te
artykuły był ogromny wzrost sprzedaży The New York Sun. Przez
wiele tygodni nakład gazety wystrzelił w górę, a żaden z
czytelników nawet nie zorientował się, że publikacje były
wyssane z palca. No bo w końcu kto by dyskutował z tak cenionym
astronomem jak Herschel? I chociaż hajs w redakcji się zgadzał jak
nigdy wcześniej, to dwie osoby były wyjątkowo rozgoryczone tą
sytuacją. Pierwszą był cytowany przez redakcję uczony, który
dostawał spazmów, kiedy musiał odpowiadać na pytania dotyczące
swego rzekomego „odkrycia”. Drugim z pokrzywdzonych mężczyzn był
natomiast nie kto inny, jak
sam Edgar Alan Poe. Twierdził on,
że publikacja ta była plagiatem jego książki pt. „Niezrównane
przygody Hansa Pfaalla”. Coś musiało być na rzeczy, skoro parę
lat później w tej samej gazecie ukazał się reportaż o pierwszym
przelocie balonem przez Atlantyk. Autorem tej niemającej nic wspólnego z faktami publikacji był…
Edgar Allan Poe! Najwyraźniej pisarz jednak przeprosił się z
redakcją.
#3. Pociągowy
przekręt
W 1890 roku gazety
rozpisywały się o rzezimieszku, który to miał napadać na kobiety
w pociągach. Sprawa została nagłośniona dzięki pani madame
Marquet – żonie majętnego, algierskiego aptekarza, która to
wykupiła sobie miejsce w przedziale tylko dla pań i ruszyła w
podróż z Monte Carlo do Tulonu. Kiedy dama ucięła sobie drzemkę,
niezidentyfikowany złodziej ukradł jej torebkę, w której niewiasta trzymała
7000 franków. Mimo pewnego sceptycyzmu ze strony niektórych stróżów prawa,
zgłoszenie to zostało potraktowane bardzo poważnie i już niedługo
potem złapano pewnego Włocha, który to grożąc jednemu z
pasażerów nożem, przywłaszczył sobie jego pieniądze i usiłował
dać dyla z pociągu, włączając sygnał do awaryjnego zatrzymania
maszyny. Winę za okradzenie kobiety zrzucono więc również na
niego i uznano, że
tym samym sprawa została rozwiązana.
Znalazło się
jednak kilku podejrzliwych detektywów, którzy postanowili dalej
„węszyć”. W trakcie przesłuchań madame Marquet w końcu
puściła farbę. Okazało się, że w Monte Carlo, gdzie odebrała
pieniądze od jednego z dłużników swego męża, dama zauważyła
pewne kasyno z ruletką i postanowiła wpaść tam na chwilę lub też
dwie. W rezultacie straciła całą kasę na hazardzie. Obawiając
się furii ze strony swego ukochanego, kobieta na szybko wymyśliła
historyjkę o kradzieży. Tutaj warto nadmienić, że madame od razu
została postawiona przed sądem za rozpowszechnianie fałszywych
informacji.
#4. Wieści o mojej
śmierci są zdecydowanie przesadzone
2 czerwca 1897 roku
gazeta New York Journal przekazała swym czytelnikom bardzo smutną
nowinę: Mark Twain, wybitny pisarz, wyzionął ducha. A żeby tego
było mało, autor „Przygód Hucka Finna” umrzeć miał w
skrajnej biedzie. Zapytany o komentarz w tej sprawie Twain wyznał,
że nie za bardzo wie, czy miałby być informacją o swoim odejściu
rozbawiony czy poirytowany. Zapewnił jednak, że jest całkiem żywy
i nie skarży się na brak pieniędzy, mieszkając we wcale nie
najgorszym domu w Chelsea wraz ze swoją żoną oraz pociechami.
Chcąc dojść do źródeł tej plotki, pisarz uznał, że być
może miało to coś wspólnego z jego kuzynem,
który parę tygodni
wcześniej pochorował się nieco, ale na szczęście już wrócił
do zdrowia…
Wkrótce w New York
Journal opublikowane więc zostało sprostowanie, którego autorem
był sam zainteresowany:
Wieści o mojej
śmierci są zdecydowanie przesadzone. Natomiast informacje o moim
ubóstwie są znacznie trudniejsze do zniesienia. Moi przyjaciele
mogą potwierdzić, że skoro nie umieram w biedzie, to nie
powinienem również żyć w biedzie, szczególnie kiedy codziennie
otrzymuję pocztą kolejne oferty prowadzenia wykładów. Faktem
jest, że miałem kontrakt na napisanie książki, którą właśnie
skończyłem, w innym wypadku z wielką chęcią powinienem był
przyjąć te oferty.
W telegramie do redakcji Twain oznajmił
też, że owszem, umiera, ale wcale nie szybciej niż ktokolwiek
inny.
Grunt natomiast, że
książka sprzedała się dobrze...
#5. „Fake newsem”
w konkurencję
Na początku
ubiegłego wieku w amerykańskiej miejscowości Clarksburg wydawane
były dwa dzienniki, których redakcje wybitnie wręcz się nie
lubiły. Pracownicy Clarksburg Daily Telegram zarzucali redaktorom z
Clarksburg Daily News plagiatowanie ich tekstów. I mieli rację –
treści regularne były podkradane i bezczelnie publikowane w
konkurencyjnym piśmie.
Pewnego dnia na
łamach pierwszej z gazet ukazał się artykuł o tragicznym
wydarzeniu, do którego miało dojść w okolicach kopalni w
Kolumbii. Niejaki Mejk Swenekafew, mężczyzna o słowiańskim
pochodzeniu, został poważnie postrzelony podczas kłótni ze swym
kolegą. Przedmiotem sporu miał być pies jednego z panów.
Oczywiście już
następnego dnia Clarksburg Daily News również opowiedziało swoim
czytelnikom o tym wydarzeniu. Tym samym redakcja przyznała się też
do plagiatowania tekstów swojej konkurencji. Nazwisko ciężko
rannej ofiary awantury, czytane od tyłu, brzmi
„We fake news”,
czyli „Fabrykujemy wiadomości”…
W ten sposób
fałszywy artykuł posłużył do sprytnego ukarania redaktorów
Clarksburg Daily Telegram.
#6. Wojna
informacyjna
Putin ma raka! Jutro
zdechnie! Ma też Parkinsona, grzybicę powiek, kamienie na nerkach i
cierpi na suchoty! Ileż razy już słyszeliśmy kolejne sensacyjne
doniesienia dotyczące rzekomych chorób dyktatora,
hurraoptymistycznych ukraińskich sukcesów czy nowoczesnej,
opracowywanej w sekrecie broni, która to ma rozpocząć całkiem
nowy etap wojny? Dezinformacja to potężny oręż. Wiadomo to nie od
dziś. Już w czasie I wojny światowej tysiące wyssanych z palca
wiadomości publikowano w mediach po obu stronach konfliktu.
W 1917 roku
brytyjskie gazety rozpisywały się o sensacyjnej informacji, do
której dotarł anonimowy, aczkolwiek godny zaufania człowiek. Miał
on dostać się i dokładnie zinfiltrować fabrykę
Kadaververwertungsanstalt (w skrócie „Kadaver”) w Niemczech,
gdzie ze zgrozą odkrył, że trafiają tam zwłoki poległych w
walce żołnierzy. Z ciał pozyskiwać miano glicerynę, z której to
wytwarzano następnie masło oraz… margarynę.
Autorami tego oraz
setek innych podobnych artykułów była złożona z 13 oficerów i
25 dziennikarzy ekipa speców od propagandy, powołana do działania
z ramienia MI7.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą