Wyszłam dziś z domu. Po chleb zwyczajnie.
Dzień był pogodny, wiatr chłodny wiał.
Nastrój mój niezły był - optymalnie,
szło mi się lekko, niepokój spał.
Tumult ulicy mi nie przeszkadzał,
tłum na chodnikach nie był jak las.
W głowie rym jakiś sam się układał,
choć był bez sensu to sam tam wlazł.
W sklepie zabieram z półki chleb, masło.
Zresztą czy ważne co kupić chcę?
Dobrze. Gotowe. Teraz przed kasą
czekam, by za to opłatę wnieść.
Miga numerek przy stanowisku.
Jestem klientką, uśmiecham się,
skłaniając głowę grzecznie pozdrawiam
kasjerkę. Dziwne... coś dzieje się.
Pani przy kasie nie patrzy na mnie,
kompletnie w nosie mój koszyk ma.
Na koleżankę patrzy jak magnes,
w jej ciemnych oczach pogarda gra.
"Moja" kasjerka z chustą na głowie
już zapomniała, że w pracy jest
i do tej drugiej z zaczepką w głosie
chce sprowokować kłótnię. Co jest?...
Druga dziewczyna tylko spogląda,
ni słowem nie chce odezwać się.
Kasuje towar, zdziwiona czekam
aż "moja" w końcu dostrzeże mnie.
Nie dało rady... "Chusta" ma teraz
ważniejsze sprawy na głowie więc
lekko wkurzona jej przypominam
- od czego ona tu w końcu jest?
Wyszłam ze sklepu, niesmak pozostał.
I myślę sobie: - Szaleństwo, bies?
Co jest, że w wieku dwudziestym pierwszym
tak barbarzyństwo rozplenia się.
Choć średniowiecze dawno minęło,
cywilizacja rozwija się
to ja się dzisiaj właśnie potknęłam
o barbarzyństwa ponury cień.
To co się dzieje to nie jest mrzonka
ani teorii spiskowej cień.
To jest zwyczajnie początek końca.
Rozum w religii utopił się.