:empatyczna właśnie takie "klasyczne" podejście jest podstawowym błędem idących na dietę. Nie chodzi o to ile kalorii się wciąga nosem
Jest to o wiele bardziej skomplikowane. Bardzo z grubsza i podchodząc pod "klasyczne" podejście mogę powiedzieć, że jem 1000-1500kcal dziennie... mniej niż sam spalam. O ile podejście cals-in cals-out jest nadal dosyć ogólnikowe, to daje o wiele lepszy obraz zarówno aktywności w ciągu dnia i ile energii na to dostarcza się przez otwór gębowy. Oczywiście to ile się "pali" w ciągu dnia zależy od bardzi wielu czynników, a nawet jak nic nie robisz to coś tam palisz ( jeśli wziąć pod uwagę BMR ). Ważne by przy diecie się nie zagłodzić, bo im trudniejsza dieta tym mniejsze szanse wytrwania.
Jeśli chodzi o jedzenie to ogólna zmiana nawyków żywieniowych:
- jem mniej, po prostu
- staram się wiedzieć co jem
- bilansuję dietę ( carbs, fats, proteins - na wszystko jest miejsce, ale we właściwym udziale )
- mniejsze porcje, mniej pracy przy trawieniu
- czytam etykiety!
- wszystko co jem loguję w apce MyFitnessPal ( ma skaner kodów paskowych i olbrzymią bazę danych produktów w wielu krajach, bardzo ułatwia to kontrolowanie diety pod względem zarówno kalorycznym jak i bilansu )
- sprawiłem sobie fitness tracker, który połączony jest ze wspomnianą apką. Dodatkowa pomoć, choć mniej służy kontroli, a po prostu to gówienko wjeżdża na ambicje
- nie jem w restauracjach ( choć mam dwa wyjątki, ale to dosyć rzadko obecnie )
- nie jem czegokolwiek co ma cukier dodany, podążam za dosyć prostą regułą, jak widzę, że cukier ( lub synonimy, jest sporo nazw, pod którą to cholerstwo może się ukrywać ) jest jednym z pierwszych trzech składników, to nie kupuję. Uproszczenie, ale daje radę w praktyce
- nie jem słodyczy, czipsów itd. wiadomo o co chodzi
- nie jem chleba, ziemniaków, ryżu, makaronu ( wyjątki: cous cous i ryż quinoa, ale sam muszę przygotować, oraz wedges ze "sweet potatoes", w burgerach wymieniłem bułkę na grzyby portobello - mniam )
- nie jem wieprzowiny, ale z mięsa nie zrezygnowałem. Kurczak, wołowina, krewetki czy inne stworzenia - nie ma poblemu
- nie jem produktów low-fat ( chyba, że kupię przypadkiem, ale naprawdę nie mam takiej potrzeby )
- jem warzywa, owoce ( ale przy owocach też trzeba trochę uważać ) - ale to mniej dieta, a bardziej rozsądek
Sałatki bez żadnego "ubrania" może poza czasami np. kropelką octu.
- jogurty naturalne, kefir ( ale to zawsze uwielbiałem )
- właściwie nie piję alkoholu
Generalnie mniej jem i nie jem tego, co zrobione jest właściwie z cukru - to tak w skrócie. Na kalorie tak bardzo nie patrz, bo kaloria to kaloria ( i nie, nie istnieją jakieś tajemnicze stworki nazywane kaloriami, które są palone na stosie, kalora to po prostu jednostka energii w fizyce ). Ważne jest z czego energię pozyskujesz, bo to co konsumujesz wpływa na to jak działa twój organizm i 1000kcal z batoników energetycznie będzie tym samym co 1000kcal z dobrze zbilansowanego posiłku, ale problemem będzie to, co twój organizm będzie dalej robił i jak magazynował tę energię ( batoniki z pewnością przypomną o sobie w wątrobie ). Człowiek to taka bateria, która w przeciwieństwie do innych baterii ma dosyć nieograniczoną pojemność. Bateria w telefonie ci nie urośnie, a człowiek, jak ma do zmagazynowania zapas energii może sobie tak rosnąć w ch*j. Najlepsza dieta (moim zdaniem ) to taka, gdzie nie głodzisz się do granic możliwości, jesz zbilansowany posiłki, RUSZASZ SIĘ i wszelkie kalorie, kroki ( niektórzy dietę wspierają liczeniem kroków :P ) itd. traktujesz jako dane posiłkowe. To nie jest tak, że dietę sobie wyznaczasz 1500kcal dziennie, zjadasz 1400kcal, to masz jeszcze zapas 100kcal to opitol tego batonika
To wszystko są czyste przybliżenia i trzeba widzieć "big picture", żeby to miało sens.
Powyższe to moje doświadczenie z dietą. Ekspertem nie jestem i co działa dla mnie niekoniecznie będzie działać w przypadku innej osoby